fbpx

“Patrzyłam w oczy śmierci, błagałam, by mnie zabrała”. Wywiad GazetyPlus


pixabay
Subksrybuj nas na Google News

Depresja jest chorobą, której najczęściej nie widać na pierwszy rzut oka. Bywa skutecznie kamuflowana uśmiechem, a jej pierwsze symptomy są przez osoby nią dotknięte bagatelizowane i zamiatane pod dywan (niestety przez ich rodzinę i osoby bliskie również). Chorzy, tłumaczą sobie gorszy nastrój chwilową niedyspozycją, przejściowym spadkiem kondycji psychicznej czy choćby zimową chandrą. Nieleczone zaburzenia psychiczne są jednak poważnym problemem. Dziś, 23 lutego obchodzimy Międzynarodowy Dzień Walki z Depresją. Warto, abyśmy się choć na chwilę zatrzymali i pochylili nad problemem, który może prędzej czy później dotknąć każdego z nas. Może ktoś z Twojego otoczenia potrzebuje pomocy? Czasem jedno ciepłe słowo, może uratować komuś życie…

Podczas zajęć praktycznych na studiach, miałam okazję zapoznać się z pracą w prosektorium oraz być naocznym świadkiem finału wielu ludzkich tragedii, z których dużą część stanowiły samobójstwa. Nie było dnia, żeby ktoś skutecznie nie targnął się na własne życie. Przekonałam się wtedy, że depresja nie zna podziału na bogatych, biednych, młodych, starych, czy też tych pięknych i tych mniej urodziwych. Na sekcyjnych stołach znajdowali się przeróżni ludzie, których łączyło jedno – chęć ucieczki przed życiem, z którym nie potrafili sobie poradzić.

Wielu z nas postrzega osoby cierpiące na depresję jako egoistów, bądź zachłannych na atencję manipulantów. Muszę przyznać, że też należałam do tej grupy. Moje spojrzenie na wspomniany temat uległo radykalnej zmianie, gdy poznałam Maję. Maja jest absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. W trójmieście zamieszkała kilkanaście lat temu, gdy jej mama w związku ze zmianą pracy zmuszona była opuścić rodzinny Bytów i przenieść się wraz z małą jeszcze Mają do malowniczego Gdańska. Wszystko zdawało się układać tak, jak należy, a nowe perspektywy pozwoliły im obu rozwinąć skrzydła. Nic nie zwiastowało tego, że kiedyś, że kiedykolwiek dojdzie do dramatu, który rozegrał się w ich domu. Dzięki uprzejmości Maji przeprowadziłam, krótki, ale ważny dla mnie wywiad, ukazujący świat z perspektywy osoby chorej na depresję.

Zaczęło się niewinnie

– Maju, opowiadałaś, że miałaś za sobą dwie próby samobójcze. Wiem, że było to w roku 2017 i miałaś wtedy 22 lata. Nie sądzisz, że to za wcześnie, żeby odejść? Przecież to dopiero początek…

– Mi się wydawało, że to już koniec. Tak, dla mnie to był koniec. Dla kogoś, kto jest zdrowy istnieje perspektywa przyszłości. Dla osoby chorej, perspektywa kończy się wtedy, kiedy kończą się siły. Po prostu nie można iść dalej. A przecież świat wymaga codziennego postępu, rozwoju, sukcesów. Trudno to wszystko osiągnąć będąc w wiecznej stagnacji.

-To prawda, ale każdy problem ma swoje rozwiązanie. Nie próbowałaś go odnaleźć? Szukać pomocy?

Rzecz w tym, że nie do końca wiedziałam co jest moim problemem i co mnie dołuje. Czułam się winna, że mam kochającą mamę oraz tatę, którzy się o mnie troszczą. Co prawda rodzice byli po rozwodzie, ale nie dali mi odczuć braku, któregokolwiek z nich. Na uczelni również szło mi dobrze. Nie miałam co narzekać na deficyt przyjaciół. W środowisku artystycznym odnalazłam się całkiem dobrze. Miałam kilka bratnich dusz, z którymi czułam pewnego rodzaju przyjacielską więź. Skoro niczego mi nie brakowało, nie potrafiłam wyjaśnić mojemu otoczeniu, co tak naprawdę leży mi na sercu. A czułam wielką pustkę, z którą nie potrafiłam się uporać. Czułam wyrzuty sumienia, że jestem niewdzięczna. Miałam też jakieś takie wewnętrzne przekonanie, że jestem słaba wewnętrznie i za nic nie chciałam okazywać tej słabości.

-Czy Twoi rodzice i przyjaciele nie zauważyli, że coś jest nie tak?

– Nie, nie sądzę. A przynajmniej nikt z nich mi tego wówczas nie powiedział. Mama wspominała, że dziwnie się zachowuje, ale bardziej w formie pretensji. Sugerowała, że zmieniło mnie towarzystwo. Wśród znajomych starałam się robić dobrą minę do złej gry. Powiedzmy sobie szczerzę, dużo ludzi ma problemy, szczególnie w wieku młodzieńczym. Wtedy każde zerwanie z chłopakiem wydaje się problemem nie do przejścia i tematem numer jeden na babskiej posiadówce. Ciężko przebić kaliber tego typu sercowego zmartwienia.

– Twoim problem było co innego ?

Tak, ale tak jak wspomniałam, na tamten moment nie potrafiłam powiedzieć co. Co więcej, na pewnym etapie nie wiedziałam już, czy moje problemy nie są związane ze stanem fizycznym, tzn. czy moje zdrowie nie podupadło. Codzienna apatia, znużenie, brak siły. Odwiedzałam co kilka tygodni lekarza, robiłam liczne badania, wyniki krwi. Wszystko było w normie. Wtedy naprawdę się załamałam. Męczyły mnie moje własne myśli, tak jakbym biegła w kołowrotku i nie potrafiła się zatrzymać, to było naprawdę męczące. Miałam wrażenie, że byłam złą córką, złą wnuczką, złą przyjaciółką. Ogólnie, złym człowiekiem.

I wtedy nastąpił przełom?

Tak, choć “przełom”, brzmi w pewien sposób pozytywnie. A to były bardzo negatywne, ciężkie doświadczenia. Zaczęłam naprawdę zamykać się w sobie. Przesiadywanie w samotności w pokoju tłumaczyłam mamie masą nauki, kolokwiów i egzaminów.

-Uwierzyła?

-Tak, zawsze starałam się być ambitna. Oprócz malarstwa, które było moim zainteresowaniem od dzieciństwa, pochłonęło mnie także tworzenie muzyki, szło mi całkiem nieźle. Ale nadal (jak mi się zdawało) niewystarczająco. Nie spałam całe noce, szukając w internecie sposobów w jakie mogę sobie choć na chwilę ulżyć i knułam w głowie coraz to czarniejsze scenariusze.

-Mówisz o narkotykach?

-Tak. nie oszukujmy się , w środowisku w którym się obracałam używki nie były żadną innowacją. Były łatwo dostępne, jeżeli wiedziało się do kogo zagadać. I wcale nie mówię, tu o marihuanie

-Próbowałaś czegoś mocniejszego?

Tak, niejednokrotnie.

– Wtedy pierwszy raz targnęłaś się na własne życie?

Tak, podcięłam sobie żyły, jednak wykonałam zbyt płytkie cięcie. W zasadzie można powiedzieć, że stchórzyłam – to była tylko nieudana próba samobójcza. Na początku moją intencją było odebranie sobie życia, ale za każdym pociągnięciem po nadgarstku czułam, że nie dam rady, że jestem za słaba, że za bardzo się boję… Kilka dni później, te ślady zobaczyła moja mama.

– Jak zareagowała?

-Była wściekła. Pytała, jak mogłam to zrobić. Krzyczała, że chyba nie zna własnej córki. Wiedziała, że dzieje się ze mną coś złego, ale reagowała chyba….wyparciem. W tym czasie też nie układało jej się w pracy, myślała, że dokładam jej jeszczę problemów. Nigdy mi tego wprost nie powiedziała, ale chyba po prostu nie potrafiła tego udźwignąć.

-Nie odebrała tego jako wołania o pomoc?

-Raczej jako młodzieńczą fanaberię, egoizm, niezdrową fascynację śmiercią i samookaleczaniem się, czy chęć atencji. Po tym zdarzeniu zapisała mnie na wizytę do swojej znajomej Pani psycholog, do której uczęszczałam kolejnych kilka miesięcy.

Jak wyglądały efekty tych wizyt?

-Dziś wiem, jak wielki błąd popełniła wysyłając mnie do osoby z własnego otoczenia i jak wielkim brakiem profesjonalizmu wykazała się Pani psycholog, przyjmując mnie pod swoje skrzydła. Nie byłyśmy sobie obce, ja nie potrafiłam się przed nią otworzyć, a ona spojrzeć na mnie w pełni obiektywnie.

– Co było dalej?

Utwierdziłam się w przekonaniu, że sprawiam tylko niepotrzebne problemy, już nie tylko samej sobie, ale także najbliższej mi osobie, czyli mamie. Postanowiłam podjąć kolejną próbę samobójczą. Przedawkowałam amfetaminę, którą udało mi się zdobyć od znajomego dilera. Tym razem, byłam odważniejsza. Gdyby nie to, że tego dnia mama wróciła wcześniej z pracy, już pewnie bym nie żyła. Znalazła mnie w kuchni, całą siną, miałam zapaść. Zadzwoniła po pogotowie. Jeszcze zanim przyjechała karetka, dopóki miałam jeszcze świadomość , zdawało mi się, że idzie po mnie śmierć, że patrzę jej w oczy, ja naprawdę chciałam żeby mnie zabrała. Dziś cieszę się, że Bóg dał mi jeszcze jedną szansę.

Co zdarzyło się później?

-Coś we mnie pękło, ale nie tylko we mnie. Zrozumiałam, a w zasadzie zrozumiałyśmy z mamą, że nie tylko ja potrzebuję zmiany, ratunku, leczenia, ale nasza cała relacja. Wcześniej nie potrafiłyśmy rozmawiać, a ja nie wiedziałam jeszcze, że ta cała moja pustka to po prostu samotność i usilna chęć podzielenia się swoim wnętrzem, swoimi rozterkami z drugim człowiekiem. Nikt mnie tego nie nauczył, nikt mi nie powiedział, że to normalne mieć słabości. Oczywiście później czekała mnie wieloletnia psychoterapia, która trwa do dnia dzisiejszego, ale wiem, że to, że miałam problem, którego nie umiałam wytłumaczyć, to nie była moja wina. Oprócz tego, leczenie było wspomagane farmakologicznie, przyjmowałam leki.

Co chciałabyś powiedzieć wszystkim, którzy znajdują się dziś przed dylematem czy warto żyć? Czy depresję da się pokonać?

Chcę Wam wszystkim powiedzieć, że nie jesteście sami. Że to nie jest żaden wstyd mieć problem, albo z czymś sobie nie radzić. Myślałam, że to już koniec i nie dla dla mnie nadziei. Dziś jestem mamą 2-letniego szkraba i myślę, że mogę powiedzieć, że jestem osobą szczęśliwą. Że jestem spełniona.Tak, jak wspomniałam, dalej zdarza mi się korzystać z dobrodziejstw psychoterapii. Wiem jednak, że choroby duszy są tak samo ważne jak choroby ciała. Staram się więc o swoje wnętrze dbać tak samo, jak o swoje”opakowanie”.

Rozmowa z Mają doprowadziła mnie do pewnego ważnego wniosku. Oczywiście, ważne jest, aby tworzyć społeczne kampanie na temat depresji – jako choroby, której nie należy się wstydzić i która nie jest wymysłem, ani zwykła “fanaberią”. Ale kolejną rzeczą, która jest niesamowicie potrzebna, jest to, aby w dobie dzisiejszego wyścigu szczurów, czy gonitwy za sukcesami nie zapominać o drugim człowieku. Tak po prostu. To od naszej wrażliwości, otwartości i zwykłej szczerej rozmowy może zależeć przyszłość drugiej osoby. A nie każdy ma tyle szczęścia co Maja…

Wszystkim, którzy potrzebują pomocy, a nie mają się do kogo zwrócić, polecamy kliknąć TU. Po drugiej stronie słuchawki ktoś na Was czeka! Pamiętajcie, nie jesteście sami!


Like it? Share with your friends!

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments