Temat alarmów mających uczcić miesięcznicę smoleńska, rozpalił gorące dyskusje wśród włodarzy miast. Rafał Trzaskowski był temu całkowicie przeciwny, ale nie miał nic do gadania. To wojewoda odpowiada za syreny i może je włączyć bez zgody prezydenta. Okazało się, że prawdopodobnie przez pomyłkę, odpalano je wielokrotnie, tuż przy kościele, w którym odbywały się uroczystości. Kilka syren wyło jeszcze co najmniej 3-4 razy po głównej synchronizacji, kończąc sygnalizację 10 minut później. Tym samym, ksiądz odprawiający mszę, na której był Jarosław Kaczyński, miał utrudnione zadanie.
– Wciąż apeluję, aby z syren 10 kwietnia zrezygnować. Z empatii wobec ponad 300 tys. ludzi, którzy trafili do Warszawy, uciekając przed koszmarem, którego częścią był właśnie ten dźwięk. Obawiam się, że nie wygra tu jednak zdrowy rozsądek, ale kaprys jednego prezesa – napisał w sobotę Rafał Trzaskowski. Tego samego zdania była większość samorządowców, prosząc o rezygnację z hucznej manifestacji. Podobny przekaz pojawił się na oficjalnym profilu miasta stołecznego Warszawy.
Jak można było się spodziewać – wojewoda nie przychylił się do próśb i kazał odpalić sygnalizacje dźwiękowe. Stało się to z lekkim, dwuminutowym poślizgiem, w porównaniu do prawdziwej godziny katastrofy smoleńskiej, czyli 8:41. W momencie, kiedy zawyły wszystkie jednocześnie, było naprawdę głośno. Jednak okazało się, że kilka minut później odpalono je znowu, niedaleko kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i Św. Józefa Oblubieńca, gdzie odbywała się główna uroczystość. Wybaczcie jakość nagrania, w 15 sekundzie słychać, jak śpiew księdza przerywa głośne wycie. Podobna sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy i trwała do godziny 8:52. Kwestia włączenia alarmów była inicjatywą wojewody i to on ponosi odpowiedzialność za skandaliczną wpadkę.