Wielu moich pacjentów odeszło… Magdalena Mościcka, pielęgniarka oddziału covidowego w Szpitalu MSWiA – rozmawia Andrzej Nowakowski


Magdalena Mościcka, młoda trzydziestoletnia pielęgniarka od dziecka wiedziała, że będzie pomagać potrzebującym, wspierać najsłabszych. Już w wieku siedemnastu lat pracowała jako wolontariuszka opiekując się z chorymi i niepełnosprawnymi. Dzisiaj walczy na pierwszej linii z koronawirusem. Po ukończeniu Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego na wydziale pielęgniarstwa rozpoczęła pracę w warszawskim szpitalu przy ulicy Banacha. Obecnie w szpitalu MSWiA opiekuje się pacjentami zakażonymi koronawirusem. Jednocześnie, dobrowolnie podjęła się opieki nad chorymi przebywającymi w szpitalu na Stadionie Narodowym.

– Rok temu świat obiegła tragiczna informacja o pojawieniu się w Chinach – jak wówczas mówiono – tajemniczego, nowego śmiertelnego wirusa.  Pamięta Pani ten dzień?

– Oczywiście, choć przyznam, że niezbyt wiedziałam o jakim problemie Chińczycy mówią. Przyjęłam to w miarę spokojnie tłumacząc sobie, że to nas, Polaków nie dotknie, a Chińczycy sami uporają się z tą epidemią. W jakże wielkim byłam błędzie. Nie przypuszczałam, że koronawirus w takim tempie rozprzestrzeni się na cały świat. Gdy wirus dotarł do Włoch, zdałam sobie sprawę, że pojawienie się go nad Wisłą pozostaje jedynie kwestią czasu. Nie spodziewałam się, że wirus sprawi tak ogromne spustoszenie, zmieni diametralnie nasze życie.

– Pod koniec lutego 2020 r. zdiagnozowano w Polsce pierwszy przypadek koronawirusa. Zarażony mężczyzna przybył z Niemiec. Czy pani zdaniem byliśmy wówczas przygotowani na taką sytuację, mam na myśli służbę zdrowia?

– Patrząc z perspektywy czasu można powiedzieć, że zawsze można było przygotować się lepiej do walki z wirusem. Niestety wtedy praktycznie nic o nim jeszcze nie wiedzieliśmy, powiedzmy może, że bardzo niewiele. Zresztą do dnia dzisiejszego dostatecznie nie poznaliśmy wroga (wirusa). Minął rok, a my wciąż poruszamy się w sferze przypuszczeń. Czy byliśmy na taką sytuację przygotowani? Mogę wypowiadać się jedynie o sytuacji jak panowała w moim szpitalu, który został natychmiast przekształcony w szpital covidowy. Otóż byliśmy gotowi od pierwszego dnia. Dysponowaliśmy niezbędnym sprzętem ochronnym, kombinezonami, maseczkami, przyłbicami i środkami do dezynfekcji. Przechodziliśmy szkolenia z prawidłowego używania sprzętu. Pod tym względem czuliśmy się bezpiecznie, choć skłamałabym mówiąc, że nie obawialiśmy się zarażenia. Towarzyszył nam ciągły stres i strach. Na szczęście z czasem to minęło. Niestety od moich koleżanek z innych szpitali dochodzą do mnie informacje, że u nich tak dobrze ta sytuacja nie wygląda.

– Pamięta pani dzień w którym zetknęła się po raz pierwszy w ,,cztery oczy” z pacjentem zarażonym COVID-19?

– Oczywiście, pamiętam ten dzień. To było dziwne przeżycie. Wtedy uświadomiłam sobie skalę problemu. Do końca życia tego nie zapomnę… strach o ludzkie życie, mieszał się z myślą, czy zdołam wytrzymać do końca zmiany w środkach ochrony osobistej, w których na początku było duszno, niewygodnie, gorąco oraz z myślą czy one na pewno chronią.

– W mediach pojawiają się niepokojące informacje o brakach kadrowych w poszczególnych szpitalach. Zapewniano nas, że dysponujemy odpowiednią ilością sprzętu. Nie obawia się pani, że dojdzie do sytuacji w której nie będzie miał kto obsługiwać urządzeń ratujących ludzkie życia?

– Jak wspomniałam chciałabym wypowiadać się wyłącznie o sytuacji jak panuje w miejscu mojej pracy. W szpitalu MSWiA jest zarówno bardzo dobry sprzęt, którego jak dotąd nam nie zabrakło i oby tak było do końca pandemii, jak i obsługująca go kadra. Oczywiście są sytuacje gdy pielęgniarka idzie na urlop lub zwolnienie lekarskie. Wtedy dyżury wypadają częściej, ale są to sporadyczne przypadki. Z reguły pracujemy w dwóch systemach dyżurowych. Czas pracy wynosi 12 lub 24 godziny, oczywiście z odpowiednimi przerwami między dyżurami na regenerację.

– Przypuszczam, że między pacjentami i pielęgniarkami opiekującymi się nimi na co dzień w tak trudnych chwilach tworzą się, siłą rzeczy relacje międzyludzkie.

– Tak, to nieuniknione. Z drugiej strony jako profesjonalna pielęgniarka staram się trzymać dystans w relacjach pacjent-pielęgniarka. Jednak czas pobytu pacjentów w szpitalu czasem wydłuża się do kilku tygodni więc jest to nieuniknione. Skoro mówimy o relacjach pacjent-pielęgniarka proszę pamiętać, że chorzy widzą wyłącznie nasze oczy i słyszą nasz głos, który jest najważniejszy w nawiązywaniu relacji z pacjentem. Podejrzewam, że rozpoznają nas po tym i odczytują nasze emocje, które mimo wszystko staramy się dostarczać pozytywne.

– Przepraszam, ale muszę spytać, ilu pani pacjentów, którymi się pani opiekowała zmarło?

– Wielu. Nie prowadzę tak dramatycznych statystyk, ale myślę, że ponad sto osób. Byli pacjenci którzy zmarli na moim oddziale, ale również wielu z nich zostało z różnych względów przeniesionych gdzie indziej. Wiem, że wielu z nich koronawirus też zabrał.

–  Czy wśród setek pani pacjentów jest ktoś kto zaskoczył panią swoim zachowaniem, rozmową?

– Pierwszy raz w życiu spotkała się z chorym, który dosłownie błagał o intubacje. Po prostu tak się dusił. Za chorego oddycha wtedy respirator, a pacjent „śpi”. Wtedy chorzy tak się nie męczą. Ból i duszność to subiektywne odczucia.  Każdy odczuwa je inaczej. Wydaje mi się, że najlepiej opisują ten stan ozdrowieńcy.

Ale są też pozytywne doświadczenia. W czasie pandemii dostajemy od pacjentów i ich rodzin wiele podziękowań, które skutecznie motywują do dalszej walki.

– Stadion Narodowy spełnia swoją rolę? Pytam gdyż w mediach pojawiają się informacje,  iż potencjał tego szpitala jest wykorzystany zaledwie w dwudziestu procentach, a przy tym inwestycja była ogromna.

– Szpital Narodowy odgrywa kolosalna role w walce z koronawirusem. Obecnie parter jest zapełniony zarówno łóżkami jak i niestety pacjentami. Niedawno na pierwszym piętrze zostały otwarte nowe sektory. Pamiętam słowa ratownika, który pracuje w Szpitalu Narodowym od początku „ nie sądziłem, że ta hala w całości kiedykolwiek będzie zapełniona pacjentami”.

–  Jeden z pacjentów, któremu udało się wyzdrowieć opowiadał wstrząsające przeżycia. Twierdził, że sama choroba, którą bardzo ciężko przechodził nie spowodowała takiego bólu jaki odczuwał poprzez brak kontaktu z bliskimi. Mówił wprost, że dusza mu się rozrywała na myśl, że odejdzie bez pożegnania z żoną, dziećmi i wnuczętami.

– Niestety kontakt jest niemożliwy. Z drugiej strony non stop zapewniamy naszym pacjentom choćby minimum rodzinnego ,,kontaktu”. Dostarczamy paczki, zdjęcia, filmy od najbliższych. Umożliwiamy kontakt telefoniczny z rodziną. Wiem, że to niewiele. Wiem też, że taka izolacja strasznie ich boli. Dlatego też nasza rola jest tak ważna. Rozmawiamy z nimi, towarzyszymy im w najtrudniejszych chwilach. Mam nadzieje, że wtedy ich ból jest o drobinę mniejszy.

– Z pewnością nie raz spotkała się pani ze łzami swoich pacjentów.

– O tak! Ciężko mi o tym mówić. Opowiem więc o łzach pacjentów przepełnionych szczęściem. Wiem, dziwnie to zabrzmiało. Takie sytuacje zdarzają się często i właśnie je najchętniej wspominam. To łzy ozdrowieńców opuszczających szpital.

– Nadeszła trzecia fala. Strach pomyśleć co będzie przy czwartej, piątej.

– Niech pan wypluje te słowa. Tegoroczny przełom marca i kwietnia to czas nadziei. Mamy szczepionki i analogicznie sięgając wstecz do marca ubiegłego roku jesteśmy w walce z pandemia o wiele kroków dalej. Nadal jednak nie możemy zapominać o najprostszych rzeczach, które chronią społeczeństwo przed wirusem, czyli o poprawnym noszeniu maseczek, zachowywaniu dystansu i higienie. Niestety z tym w naszym społeczeństwie nie jest najlepiej. Popadliśmy w rutynę.

– Podczas naszej rozmowy ten wątek celowo ominąłem. Choćby z racji jego oczywistości.

– Domyślam się, media wystarczająco dużo czasu poświęcają tej sprawie. Niestety, śmiem powiedzieć – ,,ludzi bezmyślnych nie brakuje”.

– Pani Magdo, spytam na zakończenie, kiedy pani zdaniem uporamy się z epidemią?

– Niestety nie ma na świecie człowieka, nawet o najcięższym umyśle medycznym, który byłby w stanie odpowiedzieć panu na to pytanie.

Rozmawiał:

Andrzej Nowakowski

Wywiad ukazał się w Gazecie Warszawskiej ,,MIESZKANIEC”

Exit mobile version