Znany redaktor broni człowieka, który wyrzucił psa z 8 piętra


Łukasza Warzechę można lubić, bądź nie, ale jednego nie można mu odmówić – ma własne zdanie. To znana persona, autor kilku książek, m.in. wywiadu-rzeki z Lechem Kaczyńskim. Jeszcze kilka lat temu kojarzono go jako osobę raczej życzliwie nastawioną do PiS. W jakimś stopniu przyłożył małą cegiełkę do pomocy przy zmianie władzy w 2015 roku. Obecnie dał się poznać jako publicysta okazujący dużo bardziej krytyczny stosunek wobec rządu. Tym razem na tapetę wziął sprawę mieszkańca Białegostoku, który bestialsko zamordował czworonoga. Dziennikarz podważa sensowność kary bezwzględnego więzienia za ten sadystyczny czyn.

Poprawność polityczna, czy adekwatny wyrok?

Przyznaję szczerze – to nie będzie całkiem obiektywny tekst. Nie będzie, bo być nie może z prostej przyczyny – jednym z moich domowników jest suczka, do której jestem bardzo przywiązany. Może nie świadczy to o mnie najlepiej, ale trudno spojrzeć mi na całą sprawę całkiem chłodno. Osobiście uważam, iż krzywdzenie bezbronnych istot zasługuje na wyjątkowe potępienie. Choć chcę podkreślić jedno – zupełnie inaczej odbierałem zdanie redaktora Warzechy tylko czytając jego twitty, a inaczej, gdy miałem okazję z nim porozmawiać na ten temat telefonicznie. Nie jest to tak skrajne stanowisko jak wydawało mi się w pierwszej chwili. Obraz zmieniły racjonalne tłumaczenia, jak również fakt, że redaktor posiadał w przeszłości 2 psy, które uważał za przyjaciół. Trudno mu zarzucić, że ma jakiekolwiek uprzedzenia wobec czworonogów, wręcz przeciwnie.

Historia dotyczy małej suczki, wyrzuconej z balkonu wieżowca. Jej właściciel miał zły dzień i postanowił “rozładować emocje”, ciskając nią z wysokości ponad 20 metrów. Zwierzę nie miało żadnych szans, żeby przetrwać. Sprawa trafiła do sądu, ten nie zbagatelizował społecznej szkodliwości czynu, wymierzając sadyście karę 1,5 roku bezwzględnego więzienia. W argumentacji podkreślono drastyczność i okrucieństwo oskarżonego. Wyrok nie spodobał się Łukaszowi Warzesze, który zaczął na Twitterze podkreślać surowość wobec skazanego, zwracając uwagę na jego dotychczasową niekaralność. Załóżmy, że za podobne przestępstwo dostawałoby się grzywnę, prace społeczne, ewentualnie w najgorszym wypadku “zawiasy”. Czy uchroniłoby to kolejne zwierzęta, które “znudziły się” właścicielom? Czy przekonanie o karze odbywanej na wolności nie rozochociłoby do naśladowania, kolejne jednostki o skłonnościach sadystycznych? Całkiem niedawno, głośnym echem obiła się w Anglii sprawa suczki Belli, którą próbowano utopić w rzece. Cudem uratowała ją przechodząca obok kobieta, a sprawcę ukarano grzywną w wysokości 80 funtów. Wyrok wywołał powszechne oburzenie, wiele osób dostrzegło w nim rażącą łagodność.

Resocjalizacja? Ale jaka?

Wielu internautów zwróciło uwagę, że osoba zdolna do sadyzmu wobec zwierząt, jest bardziej skłonna do wyrządzenia krzywdy ludziom. Chyba najbardziej drastycznym przykładem będzie działalność 6 Dywizji Grenadierów SS „Dirlewanger, odpowiedzialnej m.in. za rzeź Woli. Był to oddział, którego trzon tworzyli kryminaliści wcześniej skazani za kłusownictwo. Zamiast odbywać karę w izolacji, pozwolono im stworzyć nietypową jednostkę, zapisującą się w historii wyjątkowym barbarzyństwem. Jej żołnierze za cel wybierali często ludność cywilną. Samo przez się, nasuwa się pytanie, czy ich wcześniejsza działalność kłusownicza nie miała z tym żadnego związku i nie sprawiła, że byli bardziej podatni do takich zachowań? Wielu seryjnych morderców zaczynało właśnie od mordowanie zwierząt. Wystarczy wspomnieć Karola Kota, czy Eugeniusza Mazura. Oczywiście nie jest to regułą, nie musi też świadczyć, że każdy pójdzie taką ścieżką. Może przecież zdarzyć się tak, że sprawca po odbyciu kary się nawróci i zaangażuje w działalność na rzecz naszych mniejszych braci.

Wyobraźmy sobie sytuację, że ludzie mordujący zwierzęta płacą grzywnę i normalnie dalej egzystują w społeczeństwie. W moim odczuciu istnieje realne ryzyko wyrośnięcia grupy sadystów, żyjących prawie w poczuciu bezkarności. Cudów nie ma – ludzie o takich skłonnościach mają tendencje do ich powtarzania, czy to pod wpływem alkoholu, czy poczucia wewnętrznej frustracji. Jeden zrobi to tylko raz w życiu, innemu może się spodobać strzał adrenaliny. Bez dotkliwej kary, ktoś do tego może wrócić. Jest jakiś odsetek ludzi, któremu znęcanie się nad zwierzętami sprawia przyjemność. Statystycznie mało prawdopodobne, żeby niska kara odstraszyła 100% dewiantów. John MacDonald, psychiatra z Colorado University, wyodrębnił wspólne dla większości seryjnych zabójców specyficzne zachowania w dzieciństwie. “Ostrzegawcze objawy, nazwane triadą MacDonalda, to nocne moczenie się do 6–8 lat, chorobliwa fascynacja ogniem i znęcanie się nad zwierzętami” – możemy przeczytać na focus.pl. Nieco inne stanowisko przedstawia w rozmowie z konkret24, legenda polskiej kryminalistyki, Bruno Hołyst. “Oczywiście są takie przypadki, ale nie można tego generalizować” – podkreśla.

Tego, jak myślącymi i empatycznymi stworzeniami są psy, doświadczają wszyscy, mający kontakt z czworonogami. W każdym razie – nie będę dalej próbował pisać rozczulających oczywistości, kto ma wiedzieć ten wie, a kto nie, to nie dotrze do niego, nawet jakby pies uratował mu życie. Redaktor Warzecha w rozmowie podkreślał, że 1,5 roku pobytu w kryminale i życie na koszt podatnika, to nie jest najlepsze rozwiązanie sytuacji. Dużo lepiej sprawdziłaby się kara wysokiej grzywny, bądź prac społecznych na rzecz czworonogów. Pytanie, czy byłaby wystarczająca i odstraszająca dla innych? A może więzienie spowoduje wyłącznie dalszą demoralizację, pogłębienie dewiacyjnych tendencji i lepiej byłoby poświęcić ten czas na pomoc dla zwierząt?

Jakie jest Wasze zdanie?

Exit mobile version