W rządowych mediach zapanowała ekstaza, bo premier wygarnął Budce kwietniową wypowiedź, prognozującą koniec pandemii na jesieni.
Propagandowo ich elektorat się tym zachwyci, choć wtedy rzeczywiście były takie prognozy (szczyt zachorowań miał wypaść koło 20 kwietnia).
Szczyt zakażeń w Polsce około 20 kwietniahttps://t.co/XV1ujGvf2G
— wGospodarce.pl (@wgospodarce) March 31, 2020
Nie zmienia to faktu, że rozgarnięty polityk nie powinien mówić nic o przewidywaniach idących aż tak daleko w przyszłość, no chyba, że nosi nazwisko Nostradamus.Nie będę się bawił w adwokata Borysa Budki, bo idzie to na jego konto, ale spójrzmy realnie – kwiecień to początek pandemii, nowa choroba, o której niewiele było wiadomo.Z perspektywy czasu głupia wypowiedź, ale całkowicie nieszkodliwa i bez żadnego wpływu na nic. Przyjrzymy się decydentom.
Kwiecień – Łukasz Szumowski prognozuje, że wesela i chrzciny będą bombą epidemiczną.
Trudno byłoby tego nie przewidzieć – zamknięta przestrzeń, wystarczy jedna osoba, żeby poleciało domino. Miesiąc później Andrzej Duda ogłasza otwarcie sezonu na 150 osób, robiąc pamiątkowe zdjęcia, na temat których robi się głośno w sieci.Ustawowo było to jedno z bardzo nielicznych miejsc, gdzie nie trzeba było mieć maseczki. Wiadomo jakie były efekty – wesela stały się epicentrum ognisk pandemii, co z resztą przyznał sam Andrzej Duda.
Tak duże imprezy jak wesela nie są rekomendowane. To jest naprawdę duże ryzyko. Takie duże spotkania mogą być bombą epidemiczną w skali mikro – @SzumowskiLukasz na konferencji.
— Fakty RMF FM (@RMF24pl) April 29, 2020
Czyli brawa dla Szumowskiego, bo trafił z przepowiednią, choć raczej się nie cieszy, ponosząc za to odpowiedzialność.
W trakcie kampanii prezydenckiej Andrzej Duda zapowiadał, że “druga fala to tylko spekulacje“.
Wtedy już było jasne, że sytuacja jest poważna, nie tylko w Polsce, więc w trakcie sezonu grypowego, wirus powodujący Covid-19 musiałby całkowicie zniknąć, żeby nie było drugiej fali. Powiedzmy, że przynajmniej w teorii jakieś szanse mogły być, fakt że zniknie, przesłanek nie było żadnych.
Najbardziej dramatyczna w skutkach jest ostatnia wypowiedź prezydenta o “wypłaszczeniu w połowie października”.
Warto się zastanowić skąd to się wzięło? Po otwarciu szkół spadła dramatycznie liczba testów. 12 tysięcy, 12 tysięcy, 13 tysięcy, 14 tysięcy, 18 tysięcy. To są przykładowe liczby z tego miesiąca. Trochę mało, co? Nawet ogarnięta wojną Ukraina wyprzedzała nas pod tym względem. Bo “nikt nie mógł przewidzieć”, że szkoły będą miejscem szczególnie niebezpiecznym. Wtedy test w Polsce był rarytasem, żeby być skierowanym na badania, trzeba było mieć cztery objawy jednocześnie. Idziesz z gorączką i kaszlem po skierowanie i słyszysz: “To zbyt mało. Musi być jeszcze utrata węchu, smaku i bóle mięśni, dopiero wtedy wypiszemy skierowanie”. W liczbie zachorowań nie wypadało to źle, bo skoro testów było dramatycznie mało, to i chorych nie mogło być dużo. Geniusz Niedzielski myślał, że kreatywną księgowością zapanuje nad pandemią (“nie ma testów, nie ma chorych”), ale problem pojawił się, gdy wystrzeliła liczba zgonów, to świadczyło, że coś jest nie halo. Obecna sytuacja, zapchane po korek szpitale, to efekt braku kontroli nad nosicielami we wrześniu. Wtedy nastąpił wystrzał i wykresy dynamiki zrobiły się prawie pionowe. Jak tak dalej pójdzie to zrównamy się z Indiami pod względem dobowych zakażeń, sam Niedzielski rzuca liczbą 20 tysięcy w ciągu najbliższych dni.
Do tego dorzućmy zapewnienia Morawieckiego, że “wirusa nie trzeba się obawiać”, teksty braci Karnowskich o “fałszywej pandemii”, działalność księdza Kneblewskiego i innych foliarzy, żeby powstał pełny koktajl. Zestawiając wszystkie prognozy, niech każdy odpowie, co przyniosło więcej szkód dla Polski.