fbpx

Polska smaży się w “betonozie”. Eksperci: Cofnęliśmy się w rozwoju. W latach 50. sadzono drzewa, dziś tnie się je na potęgę -NOIZZ


Subksrybuj nas na Google News

NOIZZ.pl Zimą dusimy się upiornym smogiem, a kiedy wydaje się, że najgorsze jest już za nami, wówczas przychodzi lato. Czerwiec i lipiec w dobie kryzysu klimatycznego wkrótce mogą stać się nie do zniesienia. Czy nasze miasta są przygotowane na zmianę klimatu? Dlaczego w Polsce panuje moda na wycinanie drzew, które przynoszą przecież ulgę w trakcie upałów? O tym rozmawiam z Janem Mencwelem z Miasto Jest Nasze oraz Grzegorzem Piątkiem, krytykiem architektury.

Dawid Podsiadło sadzi drzewa w mieście. Prezydenci je wycinają

Latem zeszłego roku rekordy popularności bił teledysk Dawida Podsiadły do piosenki Małomiasteczkowy. W klipie artysta dołączył do ekipy, która zajmuje się przesadzaniem drzew ze specjalistycznej plantacji i uczestniczył w procesie zasadzenia drzewa w centrum Warszawy. W teledysku “od kuchni” pokazano proces, dzięki któremu nasze miasta stają się bardziej zielone i znośne do życia w trakcie tropikalnych upałów. – Szkoda, że prezydenci miast nie inspirują się bardzo ładnym teledyskiem Podsiadły. Jest wręcz przeciwnie. W Polsce od wielu lat panuje moda na “betonozę”, czyli zjawisko polegające na masowym wycinaniu drzew z polskich miast. Tam, gdzie niegdyś można było schować się w cieniu, dziś wylano beton – mówi Jan Mencwel, aktywista miejski i działacz w Miasto Jest Nasze. Donosi NOIZZ.pl

W Polsce już od wielu lat panuje odwrotny trend niż w Europie Zachodniej, gdzie sadzi się drzewa na potęgę. My, zamiast brać przykład z Kopenhagi czy Frankfurtu nad Menem, wolimy iść własną ścieżką i skazywać mieszkańców na męczarnie czy potencjalne udary. Z badań przeprowadzonych przez Narodowy Instytut Badań Publicznych wynika, że w Warszawie w ciągu siedmiu dni od pierwszego dnia fali upałów wzrost umieralności osiąga 9,3 proc. w całej populacji i 11,7 proc. osób w wieku 70 lat i więcej.

Piekło, z którym musimy się zmagać, dobitnie pokazują pomiary przeprowadzone przez Miasto Jest Nasze na jednym warszawskich placów. W miejscach, gdzie nie ma drzew, temperatura chodnika osiągała 52 stopnie Celsjusza. Z kolei tam, gdzie był cień, termometr pokazywał nawet 20 stopni mniej. Wniosek? Drzewa nie tylko dają ulgę mieszkańcom, ale również izolują beton, chłodząc przy okazji całe miasto. To podstawowa wiedza, którą powinni dysponować ludzie zasiadający w urzędach. Jednak najwyraźniej jej nie posiadają.

Dlaczego w polskich miastach jest tak mało drzew?

To pytanie zadałem Grzegorzowi Piątkowi, architektowi i urbaniście, który od wielu lat zajmuje się tematami zieleni w mieście.

Ten przekonuje, że drzewa nie pasują do wizji prestiżu miasta. Zieleń miejska zasłania fasady ratuszy i kamienic, w dodatku niezadbane drzewa rosną nieregularnie, zdarza się też, że korzenie wybijają chodniki. Drzewo, w przeciwieństwie do fontanny, to dla miejskiego rajcy nie jest powód do dumy. – Przy remontach głównych placów i rynków myśli się o ich odświętnym funkcjonowaniu, a nie o codziennych potrzebach. Myśli się, że lepiej w mieście wylać beton i wyłożyć kamieniem, który sprawia wrażenie schludnego i uporządkowanego. Na pustym, twardym placu łatwiej zrobić festyn czy inny event. A to że na co dzień będzie nie do życia, nie ma znaczenia – twierdzi. Kolejną kwestią jest polityka prosamochodowa, która ogarnęła polskie miasta i miasteczka. – Zieleń miejska od lat ustępuje poszerzaniu dróg, a także obsesyjnemu tworzeniu nowych miejsc parkingowych. Cofnęliśmy się w rozwoju. Kiedy w 1949 roku budowano trasę WZ, poprowadzono ją tak, by przy okazji posadzić tysiące drzew. Teraz? Droga ma być drogą, zieleń to zbędny dodatek.

Piątek zwraca uwagę na dość nieoczywisty kłopot z sadzeniem drzew, a jest on związany z transformacją ustrojową i rozwojem dzikiego kapitalizmu. – Tutaj dochodzimy do tego, co stało się po 1989 roku. Prywatyzacja dostawców mediów – wodociągów, ciepła, telekomunikacji – sprawiła, że podziemne sieci przewodów rozrosły się bez ładu i składu. Nikt nie widział potrzeby, by wsadzić je w sensowne i uporządkowane kanały zbiorcze. Lata zaniedbań sprawiły, że dziś jeden kabel należy do tej firmy, kawałek dalej jest światłowód, który należy do innej i tak dalej – mówi. Zdaniem Piątka bałagan, który znajduje się pod polskimi chodnikami powoduje, że w urzędach gra się na alibi. Lepiej wyciąć wszystko w pień, tym samym pozbywając się kłopotów.

fot. Sławomir Bieńkowski

Mencwel z kolei twierdzi, że beton w miastach jest skutkiem połączenia ignorancji urzędników oraz nagłego zastrzyku unijnej gotówki. – Przyszły duże pieniądze z Unii Europejskiej, a brakowało pomysłu, jak je wydać. Najłatwiej było zrobić projekt rewitalizacji rynków za kilka milionów złotych. Problem w tym, że w tych wszystkich miastach i miasteczkach nie było osób, które zasadziłyby tam drzewa. Nastąpiła moda na beton. To chyba nasz polski kompleks, bo wydaje się nam, że beton jest wielkomiejski. To podstawowy brak wyobraźni i wrażliwości. Drzewa są zasobem, a burmistrzowie traktują je jako zło konieczne – twierdzi.

Jak oszukać na zieleni?

Dobrej jakości zieleń jest w oczach większości inwestorów czy drogowców obciążeniem budżetowym. Mimo że wszystkie nowe inwestycje muszą zawierać powierzchnie biologicznie czynne, czyli zielone, to budowniczy z finezją obchodzą te przepisy. Jakie stosują triki? – Podam przykład – przy budowie parkingu stosuje się kartkę ażurową, pomiędzy którą rośnie trawa. Teoretycznie to nie jest teren utwardzony, ale tylko teoretycznie. Przecież nie jest to nawierzchnia, na której cokolwiek wyrośnie, bo jeżdżą po niej samochody. Cienka warstwa trawy posadzona na płycie betonowej czy drzewka w donicach to też nie to samo, co drzewa zakorzenione w gruncie – mówi Piątek.

Ale zdaniem Mencwela ta sytuacja nie potrwa za długo. Mieszkańcy miast będą smażyć się na betonowych rynkach, a to spowoduje niezadowolenie i presję społeczną. – Powoli zaczynamy rozumieć, jakim problemem są betonowe pustynie w zmieniającym się klimacie. Nasze miasta po prostu nie nadają się do życia – twierdzi.

O sadzeniu drzew mówi się coraz więcej, a najbardziej spektakularną akcją społeczną był remont ul. Świętokrzyskiej w Warszawie. Miasto wtedy zagrało na alibi, stawiając drzewa w wielkich doniczkach. To spotkało się z wieloma szyderstwami, w dodatku rośliny szybko obumarły. – Miasto Jest Nasze krytykowało i wyśmiewało pomysł drzew w doniczkach. Mówiono nam, że jesteśmy hejterami i że nic nam się nie podoba. Szybko okazało się, że mieliśmy rację, bo drzewa w donicach uschły. Dzięki naszej akcji społecznej w ich miejsce posadzono dorosłe drzewa. Dziś na Świętokrzyskiej mamy aleję pięknych, dorodnych platanów. Ulica jest zacieniona, miło się spędza tam czas. W dobie social mediów presja ma sens, nie tylko w Warszawie – mówi.

Co możemy zrobić?

Dopóki nie będzie twardych, prawnych wymogów dotyczących zieleni w mieście, dopóty nasze miasta nie będą przystosowane do zmian klimatycznych. – Nie zbawimy świata z dnia na dzień, ale trzeba zacząć już teraz. Jak? Najpierw odzyskajmy główne place i rynki, które w wielu miastach zostały zagospodarowane na duże parkingi albo zabetonowane w imię prestiżu. I tam powinniśmy posadzić drzewa. Cieszę się, że akcja Jana Mencwela skupiła się właśnie na takich placach, bo to one pokazują aspiracje i dają przykład innym, zwyklejszym miejscom. Musimy też pilnować, by przy inwestycjach drogowych obowiązkowo powstawała bujna zieleń – twierdzi Piątek.

Mencwel przekonuje, że powinniśmy rozpocząć modę na zieleń. Rząd powinien stworzyć system motywacyjny, który gratyfikowałby samorządy inwestujące w zieleń. – Niedawno istotnym tematem w mediach stał się brak transportu publicznego w małych miejscowościach. Szybko okazało się, że powstał program rządowy, który wspiera samorządy w odbudowie zlikwidowanej siatki połączeń. Tak samo powinno być z zielenią. Politycy na szczeblu centralnym powinni stworzyć ogólnopolski program, w którym samorządy byłyby nagradzane za to, że przywracają zieleń i sadza drzewa w mieście – mówi Mencwel.

Niestety, nic nie wskazuje na to, że będzie lepiej. Rząd PiS i prezydent Andrzej Duda w 2018 roku, podpisując tzw. lex developer, pokazali, że nie zależy im na miejskiej zieleni. Ustawa ta nie tylko nie zmusza inwestorów do sadzenia zieleni, ale daje im wolną rękę w wycinaniu dowolnej liczby drzew na terenie swojej budowy. A ci chętnie z tego korzystają, tworząc miejskie wyspy ciepła.

Źródło: Noizz.pl


Podoba Ci się ten artykuł? Udostępnij!

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments